9.06.2023
Autor: Patryk Wypchlo
7-13

„Mała syrenka” – recenzja filmu. Klasyk niesprofanowany

Są klasyki wieczne oraz klasyki rozczarowujące – takie, których magia trwa dopóty, dopóki starsi, mądrzejsi i rozsądniejsi do nich nie wracamy. Czy słynna animacja Disneya potrzebowała w ogóle odświeżenia?

„Mała syrenka” – recenzja filmu. Klasyk niesprofanowany

Osobom, które „Małą syrenkę” ostatni raz widziały tak dawno, że od lat swoją wiedzę o filmie opierają jedynie na popkulturowym wyobrażeniu samej postaci, a nie na własnych wspomnieniach, przypomnę: animacja z 1989 opowiada o młodocianej (bo choć nasto-, to na pewno nie pełnoletniej) dziewczynie, która dosłownie w kilka minut zakochuje się w nieznajomym mężczyźnie – najpierw obserwując go z ukrycia, a potem leżąc przy nim chwilę, gdy ten jest nieprzytomny. Przekonana, że odnalazła prawdziwą miłość, udaje się do lokalnego „Boruty”, by wymienić ogon na ludzkie nogi – w zastaw oddaje swój najcenniejszy dar, piękny głos, a w umowie zrzeka się dodatkowo duszy.

Zaślepiona i uparta, Ariel realizuje swój plan wydostania się na powierzchnię, nie słuchając ani głosu rozsądku, ani przestróg starszych, w tym własnego ojca. Definicja naiwności? Wzór nieodpowiedzialnego zachowania? Koszmar każdego rodzica? Może przesadzam, ale ja tam się cieszę, że tego klasyka postanowiono odświeżyć. A co ważne, zrobiono to całkiem nieźle.

Transformacje

Gorące głowy mogą spać spokojnie – nikt tutaj nie sprofanował świętości, nie potraktował oryginału bez szacunku, nie wyrwał ducha pierwowzoru z korzeniami. Aktorska „Mała syrenka” to nadal „Mała syrenka”, jaką znaliśmy. Wszystko, co istotne, pozostało tu na miejscu: od kluczowych punktów fabuły, przez choreografie w piosenkach, po kultowe sceny, jak ta przedstawiająca Ariel siedzącą na skale wśród wzburzonych fal.

Bez zmian oczywiście się nie obeszło, lecz albo okazały się one nieznaczne, albo po prostu potrzebne. Jeden ze zwierzęcych przyjaciół syrenki – ptak Blagier – to teraz samiczka Blaga, z kolei rolę opiekuna księcia przejęła królowa. I słusznie! Jak na nastolatkę mającą sześć sióstr, Ariel była dość osamotniona – w oryginalne otaczali ją niemal wyłącznie mężczyźni. Bohaterowie nie powtarzają teraz w kółko, że dziewczyna musi skorzystać ze swoich zewnętrznych atutów do rozkochania księcia, skoro nie posiada już głosu (twórcy pierwowzoru najwidoczniej zapomnieli o czymś takim jak cechy charakteru). Natomiast w umowie Urszuli pojawia się kruczek sprawiający, że Ariel nie pamięta, iż w ogóle powinna nakłonić Eryka do pocałunku, co nie tylko wzmacnia intrygę, ale też wybiela zamiary protagonistki.

Film „Mała syrenka”

Film „Mała syrenka”

Dodano też nowe piosenki (palce maczał w nich Lin-Manuel Miranda, kompozytor muzyki do znanych broadwayowskich musicali), a także kilka scen, których celem było pogłębienie i „rozciągnięcie w czasie” uczucia powstającego między Ariel i Erykiem oraz podkreślenie, że ku lądowi dziewczynę pchała nie tylko fascynacja przystojnym księciem, ale też ludźmi w ogóle.

Macki i ogony

Halle Bailey bez wątpienia zdała test jako nowa Ariel – animowana syrenka emanowała głupiutką naiwnością i przerysowanym zachwytem nad wszystkim wokół, aktorka dodała jej zaś prawdziwości i wielowymiarowości, jednocześnie nie gubiąc po drodze charakteru pierwowzoru. Kiedy na nią patrzysz, widzisz (pół)człowieka z krwi i kości, a nie sztuczne wyobrażenie o młodej dziewczynce stworzone ponad 30 lat temu przez dorosłych facetów. Rewelacyjna decyzja castingowa i świetne podejście do postaci!

Film „Mała syrenka”

Film „Mała syrenka”

Korona podwodnego królestwa należy się jednak Melissie McCarthy. Aktorka kradnie każdą scenę, w której się pojawia, ba, wydaje się wręcz stworzona do roli Urszuli. Kipi żywiołowością, czaruje i kusi, pręży się i gestykuluje teatralnie, ani razu nie przeginając i nie skręcając w stronę parodii.

Narybek

Czy aktorska „Mała syrenka” to film dla dzieci? Tak, ale raczej tych nieco starszych. Trzeba bowiem pamiętać, że to może i ubrana w szaty fantastyki, ale nadal typowa historia o czasach nastoletnich: o pierwszej miłości, o odkrywaniu potrzeby niezależności, o wchodzeniu w okres buntu i wreszcie opuszczeniu domu rodzinnego. Maluch niekoniecznie to wszystko zrozumie, co oczywiście nie znaczy, że nie będzie się dobrze bawił – choć muszę przyznać, że dziecięcy śmiech rozległ się na sali jedynie trzy razy w trakcie całego filmu. A ten – i tu druga przestroga – trwa ponad dwie godziny. Pomijając pielgrzymki do toalety, które zaczęły się gdzieś w połowie seansu i trwały wartkim strumieniem już do samego końca, młody widz może po prostu nie wysiedzieć tyle w jednym miejscu.

Film „Mała syrenka”

Film „Mała syrenka”

Potencjalnie niepokojące momenty to oczywiście sceny z udziałem Urszuli. I choć raczej nie powinny żadnego malucha szczególnie przestraszyć, uwaga na finałową konfrontację – filmowa wersja gigantycznej, wściekłej Urszuli szalejącej na morzu jest jeszcze bardziej przerażająca niż w oryginale.

Na morza dnie

Warto na koniec wspomnieć o polskim dubbingu, bo wykonano tu kawał dobrej roboty. Sprawienie, by „kłapy” pasowały do słów wypowiadanych przez postacie w filmach aktorskich jest jeszcze trudniejsze niż w animacjach, czasem po prostu kończy się porażką, lecz do „Małej syrenki” nie mam żadnych zastrzeżeń. To, jak rewelacyjnie sobie poradzono, widać szczególnie w piosence „Naprawdę chcę”, kiedy to kamera robi sporo zbliżeń na twarz Ariel. Na osobną pochwałę zasługuje debiutująca w dubbingu Sara James – świetne wykonanie!

„Mała syrenka” ma swoje wady – podwodne królestwo rozczarowuje pustką, syren w nim tyle, co kot napłakał, wątek ksenofobii czy ekologii potraktowano zaś po macoszemu – niemniej to nadal spektakularne widowisko z cudownymi piosenkami, a do tego poprawnie odświeżone!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.