Rzuć wszystko i leć z dzieckiem na „Super Mario Bros. Film”
Ciarki. To było uczucie, które towarzyszyło mi, gdy poszedłem z moim 7-letnim fanatykiem Mario do kina na „Super Mario Bros. Film”. I zdecydowanie nie były to tzw. ciarki wstydu.
Tak, mam w domu małego fanatyka Mario. Zaczęło się niewinnie, bo od LEGO Super Mario, składania tras, skakania po potworkach i zbierania monet. Potem pokazałem synowi oryginalne Super Mario Bros na małej konsolce, a gdy junior osiągnął moim zdaniem odpowiedni wiek, zaczęły się również gry, z Super Mario 3D World, Super Mario Odyssey na Nintendo Switch na czele.
Nie zabrakło drobnych upominków, kilku koszulek, kolorowanki, a zainteresowanie światem wąsatego hydraulika dopełniła olbrzymi, ilustrowana encyklopedia Super Mario Bros., wydana z okazji 30 lat marki. Nie znający jeszcze literek młodzian wertował ją strona po stronie, prosząc mnie, bym czytał nazwy kolejnych stworów. Chyba nie muszę mówić, jaką euforię wzbudziła w nim informacja, że do kin trafi „Super Mario Bros. Film”.
Ale wiecie co? Nie musicie mieć dziecięcego pokoju obklejonego plakatami i pociechy chodzącej w koszulce z bohaterem gry, by mieć udane wyjście do kina. Film o Mario to przede wszystkim powrót starych dobrych bajek dla dzieci, stworzonych z myślą o najmłodszych, a nie rozbawianiu rodzica różnymi podtekstami.
Super Mario Bros. Film – o co tu chodzi?
Bajka to prosta jak drut. Mario i Luigi to żyjący w Nowym Jorku bracia z włoskiej rodziny, którzy pracują jako hydraulicy. W czasie potopu ich dzielnicy pędzą do kanalizacji naprawiać katastrofę, a tam… zostają wciągnięci przez jedną z rur do bajkowego świata. Nie mają jednak okazji nacieszyć się pełnymi kolorów krainami – Luigiego porywają złowrogie stwory, a Mario trafia do Grzybowego Królestwa, które czeka bitwa z Bowserem i armią jego popleczników.
Nie ma na co czekać, Mario zgłasza się na ochotnika do walki. Księżniczka Peach, bohaterka dziesiątek gier z serii Super Mario Bros, szkoli bohatera, ucząc go tego, co znamy doskonale z gier: skakania, rozbijania głową cegiełek, unikania przeszkód i używania tzw. znajdziek – magicznych przedmiotów dających specjalne moce. I tak Mario z pociesznego safanduły zamienia się w upartego, gotowego na wszystko herosa, który chce uratować brata i ochronić świat.
Ale zanim dojdzie do starcia, „Super Mario Bros. Film” nie obędzie się bez podróży i sojuszy. Jest więc wyprawa do krainy szympansów – Kongów. Są piękne pejzaże i łatwe do wychwycenia nawiązania do gier z serii Mario, jest pojedynek z czupurnym Donkey Kongiem, jest w końcu montowanie pojazdów i wielki wyścig rodem z gier Mario Kart. Jest i w końcu wielka, złożona z różnych etapów i zwrotów akcji bitwa, która kończy się jednym wielkim happy endem.
Bajka w starym stylu
Jako i fana gier, i rodzica (i ojca fana Mario) w „Super Mario Bros. Film” zachwyciło mnie niemal wszystko. Styl graficzny jest obłędny, oglądanie na wielkim ekranie wszystkich krain i scen akcji to przyjemność sama w sobie. Dookoła jest multum fantastycznych bohaterów: przekonujących, charakternych i genialnie odegranych przez polską ekipą od dubbingu.
Ale to, co mi wyjątkowo zaimponowało, to to, jak bardzo oldschoolowy to film. To powrót do czasów, które pamiętam z „Króla lwa” czy „101 Dalmatyńczyków”. Filmów robionych przede wszystkim pod dzieci. Filmów, w których bohaterowie nie mówili z prędkością karabinu maszynowego, a rozmowy nie kipiały od cytatów ze znanych komedii, memów czy aluzji o życiu miłosnym. „Super Mario Bros. Film” cieszy po prostu prostotą wydarzeń, jednocześnie czarując całym ciągiem akcji.
Nie jest to film, na którym dorośli i dzieci wybuchają ze śmiechu (bazując na dwóch seansach w kinie i własnych odczuciach), ale nie jest też pozbawiony humoru. Od tego najprostszego, jak okładanie się nawzajem piąchami, po świetną kreację Bowsera, czyli głównego „złego”. Niby chce podbić cały świat, ale w głębi duszy jest romantykiem, który marzy o miłości, gra ballady na fortepianie i odgrywa próbną wersję ślubu ze swoim przybocznym.
Krytycy zarzucają produkcji, że jest zbyt prosta. Może i mają trochę racji, ale dla mnie tej prostocie tkwi sekret sukcesu. To z jednej strony istny rollercoaster, w którym kolejne przystanki to kolejne nawiązania do świata Mario, a z drugiej prosta i sympatyczna opowieść o tym, jak dobro musi wygrać ze złem. O podróży, szukaniu sojuszników, niełatwym dogadywaniu się w końcu przezwyciężaniu swoich słabości.
Przeczytaj też: Gry Nintendo dla 7-latka. Nie tylko Mario
Super Mario Bros. Film – moja ocena
Mamy w naszym języku takie słowo jak „wzmocnienie”. Najczęściej kojarzymy je ze „wzmocnieniem organizmu”, ale o możemy też mówić o poczuciu wzmocnienia. Takim jak oglądanie sceny, w której bohaterowie wychodzą z tarapatów i pędzą przed siebie do celu, pokonując wszelkie przeciwności losu w rytm emocjonującej muzyki, a w nas budzi się bezkresna radość i wewnętrzne kibicowanie: „Tak, dalej Mario, pokaż im!”.
I taki jest właśnie „Super Mario Bros. Film”. Serwuje mnóstwo znakomitej akcji, prostą, ale zrozumiałą historię, tony nawiązań do przeróżnych gier z historii całej serii, a w wielu momentach sprawia, że przez skórę przechodzą ciarki. Nie zdziwcie się, gdy po ciarkach przyjdzie też moment, że jakaś zbłąkana łezka zakręci się gdzieś tam przy oku. Czułem się szczęśliwy, i może nawet odrobinę zazdrosny, że dzieciaki dziś dostały tak potężną i piękną produkcję, o jakiej ja, dziecko wychowane w latach 90., mogło tylko śnić.
UWAGA: W filmie nie brakuje scen, które będą odebrane przez młodsze dzieci jako straszne. W ciągu pierwszych 20-30 minut, gdy bracia Luigi i Mario zostaną wciągnięci do magicznego świata, Luigi trafi na cmentarzysko, na którym wyskoczy na niego szkielet, a kolejne będą wychodziły spod ziemi. Scena nie trwa długo, ale moim zdaniem dobrze jest przygotować na nią dziecko i przed seansem, i trzymać rękę na pulsie w trakcie.
„Super Mario Bros. Film” to też film, w którym nie brakuje walki – od okładania się piąchami po przeróżne wybuchy. Wszystko zrobiono w dobrym tonie.